ciężko było ale przeżyłam... dzieciaki mi na nerwach działały, szczególnie jeden 2-u letni chłopiec – chyba po mamusi taki upierdliwy, co chwilę wycierał o wszystkich nos, drapał, kopał, szczypał i mówił tak, że nie dało się go zrozumieć, ponoć mam dobre podejście do dzieci ale dzisiaj jak bum cyk cyk miałam dość, potem jeszcze Marta jak to Marta zaczęła nudzić "nudzi mi się" albo "chodźmy na górę do nich" idź, "nie, bo ja chcę z Tobą" a co mnie to obchodzi? wkurzona więc byłam pod koniec straszliwie, Tata bidunia też widziałam, że już miał dość a do tego ten ukrop, 17 osób w niewielkim pokoju, w którym okna nie można było otworzyć żeby się dzieciaki nie poprzeziębiały, mam nadzieję, że nie prędko będzie powtórka z rozrywki a chrzciny same w sobie prawie jak to chrzciny, co tam, że ksiądz na mszy zapomniał o chrzcie i cała ceremonia miała miejsce już po mszy, niby fajnie, bo stało nas tam może 10 osób ale trochę głupio, że ksiądz przeoczył ten fakt, cóż – widać różnie bywa... a ja chora, katar jak skurczybyk i ten cholerny ból gardła, skąd to się znowu przyplątało??? nie mam pojęcia a siostra ponoć wieczorem dzwoniła, że przegieliśmy z prezentami, bo po co im tyle kasy? Mama stwierdziła, żeby nie narzekała, bo przecież im się przyda a ta na to: "tak, ale i tak Was opierniczę jak się zobaczymy"