Bez tytułu


18 grudnia 2004, 23:39
można powiedzieć: "dzień jak codzień" ale w zasadzie wcale nie była to sobota taka jak zazwyczaj... przyjechał mój chrzestny i bardzo mnie ucieszył jego widok, uściskałam go mocno a kiedy to czyniłam wiedziałam, że nie jest szczęśliwy, że sobie sam ze sobą nie może poradzić, choć tak bardzo się stara (niestety jego żona zmarła pół roku temu) biedaczysko nie bardzo może dojść do siebie, choć już tyle czasu minęło, w święta twierdzi, że będzie siedział sam, więc go zaprosiłam, ale i tak wiem, że nie przyjedzie, bo nie będzie chciał się narzucać a po za tym... Sama z resztą nie wiem, o co mu chodzi, w każdym razie dobrze, że ma syna, który jest z u niego bardzo często, choć ma już swoją rodzinę i przyjaciół... (moi rodzice się za takich uważają-ale mniejsza o to) w każdym razie chodziło mi o to, że z każdego dołka można jakoś wyjść i ta myśl jakoś dziwnie zaczęła dodawać mi sił, bo mnie się wydaję, że jestem nieszczęśliwa pomimo tego, że tak na prawdę nic mi nie brakuje a co ma powiedzieć ktoś, kto stracił wszystko to, co kochał najbardziej na świecie... trzymam go bardzo mocno w moim serduszku i tak łatwo nie wypuszczę, bo wiem, że mogę na niego zawsze liczyć pomimo tego, że jest kawałek drogi ode mnie... aż głupio się przyznać, ale poprawił mi się humor
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz