Archiwum styczeń 2005


Bez tytułu
30 stycznia 2005, 00:34

wróciłam przed chwilką... niby pikuś, bo nie o takich porach się już do domu wracało a z drugiej strony zmęczenie daje się we znaki... ogólnie mówiąc wieczór z popołudniem spędzony bardzo miło choć przedpołudnie w pracy troche gorsze ale omimo to dzień można zaliczyć do "udanych" (chociaż tyle dobrze:)) mniejsza z tym, z tej okazji, że padam już na pysk uciekam do łazienki a zaraz potem do już pościelonego łóżeczka, dobranoc więc wsystkim i wszystkiemu...:)

Bez tytułu
26 stycznia 2005, 22:51

powiedzmy, że dzisiaj już mi jest dużo lepiej... (a powiedzmy todlatego, że wcale nie jestem o tym tak do końca przekonana) a dzisiaj rano otwierając oczy doszłam do wniosku, że trzeba na życie patrzeć inaczej niż ja to robię (tzn. bardziej optymistycznie) ale nie bardzo chciało mi to wyjść w jak kolwiek inny sposób... a na domiar złego strasznie mnie dzisiaj zasypywało ilekroć próbowałam się wyrwać z domu choćby do sklepu na dole osiedla, w końcu jednak zdecydowałam się i wyszłam ale dosypało mi za kołnierz tak, że nie wiedziałam gdzie się schować aby się rozgrzać, nic nie pomagało, wróciłam więc do domu, zrobiłam sibie gorącą cherbatę i powiedzmy, że zrobiło mi się cieplej... no dobra, zrobiło mi się cieplej ale nie na długo, bo co poniektóry postanowili wywietryć mieszkanie i tym sposobem balkon przez 45 minut był otwart razem z oknem żeby się przeciąg zrobił... dielna byłam jakby nie patrzeć:) spadam się umyć a potem chyba do spania (nie prawdopodobne, że o tej godzinie się do łóżka wybieram...)  a może jeszcze tu wrócę?

Bez tytułu
26 stycznia 2005, 00:02

hmmyyy... chciałam kiedyś napisać jaką kolwiek notkę o godzinie zero i zupełnie przypadkowo się okazało, że właśnie dzisiaj powstała od dawna zamierzona notka (od razu poproawił mi się humor:))

Bez tytułu
26 stycznia 2005, 00:00

dzisiaj już niby mi jest lepiej a jednak nie do końca... cały czas mam pred oczami najbliższą rodzinę ciotki, jej córkę, która się na nią wypieła i syna, ktorego też nie wiele obchodzi to, e ich matka po woli odchodzi w stronę jasnego światełka na końcu tunelu...wiem, ze takie jest życie, że aby mógł się ktoś urodzić musi ktoś odejść ale ja nie potrafię się z tym pogodzić... za głupia jestem czy za bardzo uczuciowa? nie wiem ale nie jestem przekonana czy chce to wiedziec...powoli chyba zbliza się pora spania (to chyba będzie pierwsza miła rzecz jaka mnie dzisiaj spotkamniejsza o to, w koncu kogo to  obchodzi czy jestem szczęśliwa i zadowolona z życia? nie musicie odpowieadać wiem, że nie ma takich ludzi, smutne to jest ale niestety prawdziwe:( dobranoc więc wszystkim i wszystkiemu

Bez tytułu
24 stycznia 2005, 20:59

ja piernicze, czuję się jak by mnie ktoś obuchem walnął... a wszystko dlatego, że właśnie się dowiedziałam, że moja ciotka ma raka kręgosłupa i w piątek będzie mieć operacje, po raz kolejny uzmysłowiło mi to (choć pewnie też tylko na chwilę) jakie życie może być krótkie i jakie jest paskudne... chce mi się płakać ale jestem dzielna, najgorsze jest to, że nie wiadomo czy ciotka przeżyje tą operację, bo raz, że to jest kręgosłup i operacje na nim nie należą do najłatwiejszych a dwa ciocio podobno jest straszliwie wycieńczona... ja pitole jak mi się smutno strasznie zrobiło:( po takich wiadomościach jakoś tak ciężko dojść do siebie